nowa restauracja w warszawie
W listopadzie w stolicy pojawiła się nowa restauracja. Restaurację znajdziesz na Mokotowie w białej willi z lat trzydziestych XX wieku, a nazywa się (nie zgadniesz!) Willa Biała. Mieliśmy zarezerwowany stolik na wewnętrznym dziedzińcu (w ogródku) więc wystroju w środku budynku dokładnie nie widziałam. Dlatego skomentuję jedynie ogródek.
Sam budynek z zewnątrz wygląda naprawdę zachęcająco ale ogródek jakoś specjalnie nie powala. Plastikowe stoły ogrodzone panelami z wyprzedaży w Liroju. Za to duże wrażenie zrobiły na nas ręcznie robione kieliszki do wina. Naprawdę piękna i misterna robota. Od razu wino lepiej smakuje. Nie żeby zaproponowali nam jakiegoś jabola, wręcz przeciwnie. Wino było prima sort. A dobre wino plus takie zacne szkło robi super robotę.
kuchnia galicyjska
Willa Biała reklamuje się tym, że serwuje kuchnię galicyjską. Przyznaję, że do wizyty w tym lokalu nie miałam większego pojęcia z czym to się je. Na stronie knajpy możesz poczytać o tej kuchni, ja tu wykładu nie będę teraz robić. Ale z całą stanowczością muszę przyznać, że jedzenie mają tam przepychota. Jako czekadełko dostaliśmy pieczony przez nich chleb z masłem, które wygląda arcyciekawie. Jedliście kiedyś czerwono-czarne masło? Kolor czerwieni pochodzi z buraka a czarny z atramentu kałamarnicy. Zaskakujące i smaczne.
Na przystawkę wybrałam ikrę z bakłażana a Wasyl juszkę czyli zupę rybną. Moja ikra okazała się fantastyczną pastą bakłażanową z dodatkiem papryki, która idealnie łączyła się z marchewkowym puree i grillowanym pieczywem. Zupę Wasyla poprzedził specjalny ceremoniał opalania drewnianego patyczka. Dzięki temu juszkę okrasił zapach wędzonego drewna. Sama zupa jest nalewana przy stoliku do pięknie ułożonych w talerzu dodatków.
No i koniecznie muszę wspomnieć ze dwa zdania o panu, który nas obsługiwał. Mega profeska, byliśmy wszyscy pod wrażeniem jego wiedzy o winach, kiedy nam pomagał wybrać pasujące trunki. Bardzo fajnie opowiadał też o potrawach, które polecał. No i bezbłędnie potrafił wyczuć i podchwycić nasze (czasem głupie) żarty. Naprawdę sztos. Obsługa na piątkę z plusem.
mucha na dziko raz!
Teraz będzie trochę mniej przyjemnie. Przyszły kolejne dania. Zabieramy się do konsumowania, pijemy wino, śmiejemy się, żartujemy. Nagle koleżanka przestaje jeść swoje kluski z batatów i robi się raz blada raz zielona na twarzy. Odsuwa talerz i siedzi w milczeniu. Pytamy, co się dzieje? Czy coś się stało? Ona uparcie milczy i tylko patrzy na nas i dookoła z dziwną miną. W końcu, po naszych stanowczych naleganiach wyszeptała: mucha! W pierwszym odruchu rozejrzałam się po stolikach żeby się upewnić, że to nie ta Mucha, której ostrygi nie zasmakowały i znowu gdzieś siedzi i wybrzydza. Ale nie! Mucha była nieplanowanym składnikiem dania, którego koleżanka w takim wydaniu niekoniecznie była gotowa spróbować.
Natomiast jedzonko pozostałych osób było w porządku. Moja troć fiordowa – pycha. Wasyl swoje krokiety po krakowsku też pochłonął ze smakiem. Również reszta towarzystwa chwaliła swoje wybrane potrawy. Najwyraźniej koleżanka miała po prostu pecha z tym ugotowanym owadem na swoim talerzu. Oczywiście przepraszali nas za tę muchę dżiliard razy. Sama pani menago Willi Białej wyszła nas pożegnać i gięła się w pół przepraszając. No i zapewniała nas, że nigdy wcześniej im się podobna wpadka nie zdarzyła. A koleżanka dostała w ramach zadośćuczynienia słoiczki z ichnimi przetworami na wynos. Bardzo przyzwoicie się zachowali, nie mam zastrzeżeń. Jak kiedyś w jednej popularnej warszawskiej suszarni znaleźliśmy robala w żarciu (żywego!), to żadnych specjalnych przeprosin nie uświadczyliśmy. Normalnie zabrali danie i po prostu przynieśli rachunek. #NAJGORZEJ
bajkowy sernik
Na koniec były jeszcze desery. Nie wiedzieliśmy do końca, co chcemy więc zamówiliśmy wszystkie i każdy próbował po kawałku. Do wyboru był sernik po galicyjsku z owocami, serniczki smażone na patelni z ziemią z mleka oraz placek czekoladowy przekładany kremem śmietanowym i wiśniami. Wszyscy zgodnie uznali, że sernik galicyjski wymiata! Reszta słodkości też spoko ale jeśli chodzi o moją rekomendację, to bierzcie sernik. Jeden z najlepszych jakie jadłam.
Kawa nas niestety nie zachwyciła, dajemy jedynie 2 Rafaele za espresso. A jeśli chodzi o ceny to nie wyrywają z butów. Za kolację dla pięciu osób z winem i prosecco na start wyszło coś około tysiaka. Całkiem przyzwoicie. Mucha była w gratisie 😉