rejs jachtem żaglowym
Kiedyś myślałam, że rejs niewielkim jachtem to są klimaty totalnie nie dla mnie. Wyobrażałam sobie, że każdy dzień będzie wyglądał jak słynna scena z Rejsu: nuda… nic się nie dzieje… Koń, krowa, kura, kaczka. Droga na Ostrołękę. Woda. Klaustrofobiczna przestrzeń. Mikro-kibelek i walka z utrzymaniem równowagi, żeby sobie nóg nie obsikać. A do tego beznadziejni ludzie non-stop śpiewający szanty (których nie cierpię chyba na równi z muzyką country). I że w tak pięknych okolicznościach przyrody jedyne co można zrobić to spędzać czas pod pokładem i łykać Aviomarin czy inny Lokomotiv, żeby się nie pożygać. Oczywiście z powodu choroby morskiej?. Skąd zatem pomysł na rejs na Wyspy Liparyjskie?
Jeszcze przed Covidem znajomy Wasyla namówił nas, żeby popływać żaglówką po Mazurach. I było całkiem spoko. Potem zaproponowano nam tygodniowy rejs na Wyspy Poncjańskie, który pokazał nam Włochy z totalnie innej perspektywy. I stąd właśnie wzięła się zajawka na wakacje na łódce i pływanie. Bo okazało się, że rejs jachtem na wyspy jest świetną opcją na poznanie innego stylu życia. A moje wyobrażenie o pływaniu małą żaglówką było totalnie spaczone.
No dobra, kibelek to faktycznie jest klitka ale na szczęście rzadko z niego korzystałam. W portach czy marinach można skorzystać z bardziej komfortowych toalet (ciut większe i stabilniejsze). Ale ten mały minus nie jest w stanie przesłonić mi plusów. Bo widoki z perspektywy jachtu są naprawdę niesamowite i można zatrzymać się w spokojnej zatoczce oraz wskoczyć do ciepłego morza prosto z pokładu. Można też podpłynąć pontonem do zjawiskowo pięknych grot czy „okien” skalnych niedostępnych z lądu. Nudy na pewno nie uświadczysz. Jeśli chodzi o ludzi, to spotykaliśmy różnych. Jedni byli bardziej a inni mniej spoko ale generalnie czas wspólnie spędzony na pokładzie wspominamy bardzo dobrze.
siedem dni pod żaglami
Dla mnie tydzień, no dobra, maks dziesięć dni pływania jest optymalnym czasem. Nie ukrywam, że lubię komfort i dobre hotele więc podejrzewam, że gdyby pobyt na dosyć ograniczonej przestrzeni potrwał dłużej, zaczęłabym się już męczyć. Ja wiem, że pływają megawypasione jachty i katamarany, gdzie w kajutach jest przestrzeń i warunki lepsze niż w niejednym hotelu. Ale to już nie nasza półka cenowa. W dodatku Wasyl złapał bakcyla żeglarskiego i poznaje techniki pływania w praktyce. A mniejsze jednostki są zdecydowanie łatwiejsze do ogarnięcia dla początkujących żeglarzy. Kiedy płynęliśmy nocą przez Cieśninę Mesyńską wiało naprawdę mocno, Wasyl akurat miał wachtę i udało mu się nie zatopić łódki razem z nami na pokładzie, więc jest dla niego nadzieja.
fiatem przez italię
Żeby rozpocząć nasz rejs na Wyspy Liparyjskie musieliśmy się najpierw dostać na Sycylię, a konkretnie do portu w mieście Milazzo, gdzie zostało wyznaczone miejsce zbiórki. Ta podróż zdecydowanie zasługuje na oddzielny post bo trwała ponad tydzień i sporo ciekawych rzeczy zwiedziliśmy po drodze. Dobra, idźmy do brzegu. Do Milazzo wybraliśmy się samochodem ale to tylko dlatego, że po zakończonym rejsie auto zostawiliśmy we Włoszech. Dosyć często odwiedzamy Italię i uznaliśmy, że idealnym rozwiązaniem byłoby posiadanie na miejscu pojazdu do swobodnego przemieszczania się po rejonach, gdzie na transport publiczny nie można liczyć. W innym przypadku samolot byłby pierwszą oczywistą opcją. Na szczęście nasze punto dało radę dojechać do Kalabrii, skąd promem popłynęło razem z nami na sycylijską ziemię.
A kiedy już dotarliśmy naszym czerwonym ferrari fiaciari na miejsce okazało się, że w najbliższej okolicy nie ma żadnego parkingu, gdzie można zostawić auto na tydzień. Do samego portu też nie pozwolono nam wjechać (a chcieliśmy tylko zrzucić bagaż). Więc Wasyl zadzwonił do firmy organizującej rejs, żeby nam podpowiedzieli gdzie uczestnicy wycieczek zazwyczaj parkują samochody. I jak możemy podjechać na chwilę w okolice jachtu, bo nie uśmiechało nam się lecieć z torbami w upale przez pół miasta. Ten telefon wywołał niemałą konsternację po drugiej stronie linii i dowiedzieliśmy się, że w swojej całej historii organizowania rejsów jeszcze nikt w firmie nie słyszał, żeby ktoś jechał z Polski na Sycylię samochodem, żeby potem pływać po wyspach. A teraz będzie najlepsze: kiedy poznaliśmy ekipę, która miała z nami płynąć okazało się, że oni również dotarli na Sycylię samochodami. I już wtedy wiedziałam, że to będzie niezapomniana wyprawa.
nasz rejs jachtem na wyspy liparyjskie
Pływaliśmy po archipelagu Wysp Liparyjskich, które są też znane jako wyspy Eolskie (Isole Eolie). To jest archipelag wulkaniczny położony na Morzu Tyrreńskim, złożony z siedmiu większych wysp i kilku mniejszych (niezamieszkałych) wysepek. Nam udało się pospacerować po Vulcano, Lipari, Salinie i Stromboli. Panareę tylko opłynęliśmy i obejrzeliśmy z pokładu. Na resztę nie starczyło czasu. Ale za to grupa ustaliła, że wracając do Milazzo wpadniemy na kilka godzin do Scilli oraz przenocujemy w Villa San Giovanni przy Cieśninie Mesyńskiej.
I to jest właśnie piękne w takich rejsach. Jeśli ludzie się dogadują i skipper jest wporzo, można modyfikować plan podróży i dodać lub pominąć pewne miejsca. Oczywiście są pewne ograniczenia, bo dużo zależy od pogody i kondycji samych uczestników. Ale to już są kwestie, które „wychodzą w praniu” podczas rejsu.
na pokładzie sun odyssey
Pływaliśmy jachtem żaglowym Sun Odyssey 449 o długości 45 stóp. Musiałam się tego nauczyć bo w portach opłaty są uzależnione od długości jednostki pływającej liczonej w stopach. A ja, totalny laik w kwestiach żeglarskich, podawałam wszędzie długość w metrach. Wnętrze tego jachtu jest w miarę komfortowe. Jest oczywiście mała kuchnia, ciut większy salon/messa, cztery kabiny oraz dwie łazienki z prysznicami. Poza nami pokładzie było pięcioro uczestników rejsu no i oczywiście skipper. Było naprawdę świetnie, mimo że nie znaliśmy wcześniej żadnego załoganta. Na szczęście z natury jesteśmy dosyć elastyczni i dostosowujemy się do grupy. Jak robimy tak to tak, a jak nie to nie. Pełen luz.
Tak jak już wcześniej pisałam, odwiedziliśmy mały archipelag wysp w okolicy Sycylii. Nasz rejs na Wyspy Liparyjskie wykupiliśmy w firmie Morskie Mile gdzie cena za sam pobyt na łodzi to mniej więcej 2 koła od osoby. Do tego dochodzą oczywiście koszty dotarcia na miejsce i składka na PPP (prowiant, paliwo, porty) ustalana na miejscu z grupą. Czy to jest mało czy dużo? Pojęcie względne, musisz ocenić według swoich możliwości. A czy warto? Dla mnie i Wasyla zdecydowanie tak. Już szykujemy się na dwa kolejne rejsy po wyspach w Zatoce Neapolitańskiej i po Cykladach.