kempinski san lawrenz gozo
Rezerwowałam pokój w hotelu Kempinski San Lawrenz z olbrzymim bananem na gębie. Miałam wielkie nadzieje a okazało się że… Kempinski Kempinskiemu nierówny. No ale w takim szwajcarskim Kempinskim cena najtańszego pokoju za jedną dobę jest równa kwocie, którą my zapłaciliśmy za 4 dni. Tak że ten. CCC.
Hotel położony jest na wyspie Gozo w środku niczego i wygląda trochę jak typowy turecki kurort, tyle że bez plaży i dostępu do morza. Weszliśmy do recepcji i okazało się, że pokój który rezerwowałam (z widokiem na okolicę) ma coś nie tak z klimą więc dostaniemy inny z widokiem na wewnętrzny dziedziniec i baseny. Na drugim piętrze. Zapytałam, czy jest szansa na wyższe piętro więc Pani w recepcji coś tam posprawdzała i zaoferowała nam czwarte. No dobra, może nie będzie tak bardzo słychać chlapiących się w basenie bombelków.
na górę jedzie? a gdzie ma jechać, w boook?
Wsiadamy do windy i wciskamy guzik z numerem 4. A winda jedzie w dół. Najpierw pomyślałam, że ktoś nas ściągnął, ale nie! Czwarte piętro jest o poziom niżej niż recepcja, gdzie wchodzi się z ulicy. Recepcja jest u nich na piętrze piątym, mimo że technicznie znajduje się na parterze. Albo jak liczysz po rosyjsku, на первом этаже. Ogarniasz? Takie cuda, panie! Otóż hotel jest jakby „wkopany” w wielką nieckę, więc z korytarza na pierwszym i drugim widzieliśmy wielki mur, coś à la kamienna fosa. Na górnym zdjęciu z drona idealnie widać jak głęboko jest położona prawa część hotelu.
W pokoju Deluxe (nie chcę wiedzieć jak wygląda pokój standardowy) czekał na nas połamany leżak na tarasie i głuche telefony. Więc jeśli chcesz coś ogarnąć to albo zasuwasz z trepa do recepcji albo, jak wolisz na leniwca, dzwonisz z własnej komóry. To niby była jakaś aktualizacja systemu centralki telefonicznej, za którą nas oczywiście później przepraszali, ale telefony nie działały przez cały nasz pobyt.
marian! tu nie jest jakby luksusowo…
Jeśli chodzi o wystrój to po Kempinskim spodziewaliśmy się czegoś więcej. Beznadziejne płytki na podłodze, sporo niedoróbek, krzywe balustrady. Ja bym nie odebrała takiego standardu przy wykańczaniu własnego domu czy mieszkania. No i na poziomie basenów mocno było czuć wilgoć i chlor w hotelowych korytarzach. Ale chyba najbardziej rozwaliła mnie suszarka. Najpierw szukałam jej w łazience, potem w szafie, no nie ma. Jak to możliwe, żeby w pięciogwiazdkowym hotelu nie było suszarki?? W końcu Wasyl zajrzał do szuflady w biurku i znalazł! Suszarka była… przyśrubowana do dna szuflady. Serio? Od razu stanęła mi przed oczami scena z Misia ze sztućcami na łańcuchach. Tak więc włosy suszyłam stojąc przy biurku. Ja już się przyzwyczaiłam, że w krajach które należały kiedyś do kolonii królewskich nie uświadczysz normalnego gniazdka elektrycznego w łazience (choć dalej mnie to irytuje). Ale o tym innym razem. Natomiast duży plus daję im za kontynentalne gniazdka obok tych angielskich.
obsługa i restauracje
Obsługa hotelu bardzo się starała choć nie ogarniali wszystkiego od razu. O wymianę tego połamanego leżaka musiałam się upominać ze dwa razy. Podczas sprzątania zajumali nam kartę, która sobie siedziała w czytniku, żeby klima działała. Przy śniadaniu zapominali czasem coś tam przynieść ale wszyscy byli przemili i pomocni. Hotel miał pełne obłożenie więc i tak uwijali się jak mrówki w ukropie. A mimo to zawsze znaleźli chwilę na krótką rozmowę. Obsługa to z pewnością mocny punkt Kempinskiego na Malcie.
A jedzenie mają tam mega pyszne, no może poza deserami (jakoś chyba źle trafiliśmy). Ich restauracja L’Ortolan ma jest rekomendowana przez La Liste. Naprawdę super żarcie i cenowo z butów nie wyrywa. Zafundowaliśmy tam sobie kolację i nasze wrażenia opisałam w recenzjach restauracji.
room service
Jeszcze parę słów na temat room service’u. Jako że telefony nie działały a nie chciało mi się latać w te i wewte („jak ten pierdolony bumerang”), musiałam dzwonić z własnej komórki gdy zachciało nam się wszamać coś na ciepło. Wasyl wziął sobie burgera z frytami a ja falafela, którego notabene poleciła nam jedna pani mieszkająca po sąsiedzku, poznana wcześniej podczas zwiedzania. I to było naprawdę dobre. Tylko z deserami jakoś nie trafiliśmy. Brownie smakowało jakby było zrobione z wyrobu czekoladopodobnego i ktoś próbował to ukryć dużą ilością cukru. A panna cotta miała konsystencję zwarzonego budyniu i nie smakowała w ogóle. Więc na deser wychlaliśmy szampana z ambrozją.
Podsumowawszy, to nie było nam w tym hotelu jakoś mega źle czy niewygodnie. W końcu Kempinski San Lawrenz ma te pięć gwiazdek ale zdecydowanie wolimy hotele butikowe z widokiem na ulicę/góry/morze/jezioro czy jakiś inny ciekawy punkt widokowy. I wolimy dopłacić byleby z okna pokoju nie było widać co robią inni goście po drugiej stronie dziedzińca.