moja pióromania
Odkąd pamiętam zawsze pisałam piórem. Generalnie uwielbiam wieczne pióra i jeśli już czytałeś/łaś zakładkę o nas to wiesz, że fascynuje mnie też kaligrafia i staram się znaleźć czas, żeby móc regularnie ćwiczyć pisanie ładnych literek. Zawsze, jak przechodzę obok sklepu z artykułami piśmiennymi, zatrzymuję się przed wystawą, żeby chociaż popatrzeć na te cudeńka. Chyba tylko pióromaniak zrozumie to skrzywienie umysłu. Marzy mi się większa kolekcja, jest kilka modeli z limitowanych edycji, które są moim obiektem pożądania. Na razie jednak cenowo są poza moim zasięgiem. Ale zacznijmy od początku czyli od pióra Wing Sung 612.
powrót do przeszłości
Sentymentalną podróż zaczniemy od epoki PRL-u. W podstawówce miałam wieczne pióro produkcji chińskiej i takiż do niego atrament. Inne pióra niż chińskie w czasach komuny były praktycznie nieosiągalne. A i te trzeba było „załatwić”. Tak tak, kiedyś zdobywało się niezbędne rzeczy bo nie wszystko dało się po prostu kupić. Teraz już wiem, że to był właśnie model Wing Sung 612 zatankowany atramentem Hero. Pióro było niezniszczalne, używałam go non-stop i uchowało się bodajże do roku 2010. Potem gdzieś posiałam całe etui z zawartością, czyli z moim zabytkowym pisadłem i innymi piórami (generalnie noszę przy sobie 2 lub 3). Atrament też pamiętam dobrze: smolisto-czarny lub granatowy. I jak już poplamiłam palce, to nie dało się go domyć przez kilka dni.
wing sung 612
W każdym razie, dla mnie rodzice ogarnęli bordowego Wing Sunga ale w obrocie były jeszcze pióra Hero 330 ze złotą strzałką na korpusie i Hero 616 z klipsem w kształcie strzały. Oczywiście też chińszczyzna. Dostępne były 3 kolory: bordowy, niebieskozielony lub czarny. Skuwki były złote lub srebrne. W sensie koloru a nie materiału, z którego były zrobione. Pisały bardzo cienko więc zakładam, że to były stalówki EF, chociaż oznaczeń na nich raczej nie było.
chińska produkcja podróba
Wtedy tego nie wiedziałam, ale ówczesne Wing Sungi były klonami pióra Parker 51. Wtedy o Parkerze można było jedynie pomarzyć więc pisałam tą podróbą ale za Chiny Ludowe nie miałam świadomości, że jakiś oryginał w ogóle istnieje. Kto te pióra miał ten pewnie pamięta system napełniania „na gumkę”, która jednocześnie była fantastycznym źródłem zabawy na lekcjach i wyciapanych w atramencie palców. Atrament Hero był dosyć gęsty, więc pióro często zasychało. Ja je odpalałam mocząc końcówkę stalówki w ślinie bezpośrednio na języku, więc czarny lub granatowy jęzor nie był niczym dziwnym.
wing sung czyli skrzydło śpiewane
Strasznie chciałam mieć to ze strzałką, dokładnie już nie pamiętam, ale chyba mama takim pisała. Tak jak wspomniałam, zgubiłam gdzieś swojego chińczyka, więc z sentymentu zamówiłam sobie na AliExpress repliki. I to wszystkie trzy kolory! Na bogato, a co. To też pióra made in China i wyglądają niby tak samo jak tamto moje, ale to już nie to samo. Tak btw, maszynowe tłumaczenia na Ali mnie rozwalają. To tam właśnie, w jednym z ogłoszeń Wing Sung 612 zostało opisane po polsku jako „skrzydło śpiewane”.
A na Allegro znalazłam coś à la Hero 330 pod nazwą Herb. Kiedy zobaczyłam na zdjęciach moją upragnioną onegdaj strzałkę, od razu pióro kupiłam ale baaardzo się rozczarowałam. O ile Wing Sungi z Ali są całkiem niezłe jakościowo i gładko piszą, tak Herby to taka tandeta, że szkoda każdego grosza. Zrobione z tak beznadziejnego i taniego plastiku, że prawie cały element sekcji jest zmatowiony i porysowany pod skuwką, mimo że nabyłam nowe pióro. A przy odkręcaniu korpusu plastik dosłownie piszczy. No syf z gilem i totalna padaka. To jest jakościowo tak złe, że pranie mi się zaczęło samo wieszać 😉
Pamiętam też długopisy Hero z tamtych czasów, miały dziwny wkład z taką przekrzywioną końcówką. Kto miał, ten wie o co chodzi. Nie kupujcie długopisów Herb bo to jeszcze większe gówno niż pióra. Jestem dość sentymentalną osobą, więc zamówiłam te Herby, żeby mieć namiastkę pamiątki z dzieciństwa ale to nawet nie leżało obok ówczesnych chińskich pisadeł. Pióro Herb kosztowało mnie 2,59 zeta a długopisy po 4,20 za sztukę, więc na szczęście nie zbiedniałam jakoś drastycznie.
końcowe pitu-pitu
Na koniec podzielę się jeszcze moimi uwagami. Nie wiem skąd się wzięło dziwne przeświadczenie, że pisanie piórem wymaga jakichś specjalnych umiejętności. Osobiście uważam, że jest dokładnie na odwrót. Żeby pisać ładnie długopisem trzeba się bardziej namęczyć. Pióro nie wymaga tak mocnego nacisku i prowadzi się po papierze dużo płynniej. Kiedy podczas wykładu kończył mi się atrament i musiałam kontynuować notowanie długopisem, moje pismo momentalnie zmieniało się w tak kulfoniaste bazgroły, że czasem nie mogłam sama siebie rozczytać. Normalnie piękna księżniczka Kaligrafia zmieniała się w ogrzycę Fionę.
Krąży też przeświadczenie, że pióra się nie pożycza. Faktycznie, mam kilka takich, że miałabym opory dać je komuś do pisania (bałabym się, że do mnie nie wrócą). Ale jakiegoś pospolitego Parkera pożyczam bez problemu. Ludzie często patrzą na mnie ze zdziwieniem, kiedy proszą o coś do pisania, a ja podaję im pióro. Potem pojawia się konsternacja i słyszę: „Oj, to pióro jest? To nie, bo jeszcze coś zepsuję. Lepiej poszukam długopisu”. Miał ktoś podobnie?
A ostatnio trafiłam na post na jednej z fejsowych grup pióromaniaków, gdzie ktoś stwierdził, że chińskie Wing Sungi i Hero, to pióra z pokolenia naszych dziadków. Kurła, strasznie staro się wtedy poczułam.
I jeszcze mała zagadka na koniec (naprawdę już koniec!). Kto wie czyje słowa znajdują się na zdjęciu głównym? Nagrodą jest satysfakcja własna i szacun niewielkiej grupy pióromaniaków w internetach.
edit: oryginalny wing sung z lat 80.
Mam jeszcze niusa! Parę miesięcy temu udało mi się zakupić na ebayu starego Wing Sunga, jeszcze w folii i w komplecie z oryginalnym pudełkiem. Stary ale nówka nie śmigana (que pasa paradoxx). Zastanawiam się jeszcze czy próbować nim pisać czy zostawić w wersji kolekcjonerskiej dla potomnych.
2 comments
O matko, moje pióra z ogólniaka! Musieliśmy pisać piórem, bo polonistka tego wymagała. Że niby wyrabia się ładne pismo. Coś w tym jest, przyznaję. Poplamione palce, brudny język – znam z autopsji :). I zawsze można było w jakimś krytycznym momencie lekcji wyjść z klasy, bo „się pióro wylało”. Faktycznie, zdobyć cokolwiek w tamtych czasach to był cud. Mojego wing sunga (identyczny jak na Twoim zdjęciu, czarny) i hero (nie wiem jaki model) kupiłam w jakimś kiosku, jak i cała moja klasa, po otrzymaniu cynku, że „pióra rzucili”. Od skończenia studiów, niestety, moje chińczyki leżały nieużywane. Ostatnio z sentymentu je wyciągnęłam i przymierzam się do używania. Jakby nie było, to już prawie antyki, mają ok. 38-40 lat.
Przywołałaś piękne wspomnienia – dziękuję!
Cieszę się, że mój wpis przywołał miłe wspomnienia. Daj znać czy Twoje pióra nadal piszą bezproblemowo.